piątek, 18 kwietnia 2014

Misja I: Zemsta ~ Prolog

Kopenhaga, 01 marca 2012 roku
Wilgotne powietrze otaczające dwie skryte w cieniu kamienic postaci przesiąknięte było ostrym zapachem zimnego morza i gryzącą wonią samochodowych spalin. Ostatnie promienie popołudniowego słońca już jakiś czas temu skryły się bezpowrotnie za poszarpaną linią horyzontu. Wielkie, za dnia tętniące życiem miasto otulił przenikliwy chłód marcowej nocy, rozświetlanej tysiącami świateł. Po opustoszałych ulicach coraz przechadzali się zmęczeni przechodnie, starający się jak najszybciej dotrzeć do swych domów, by choć na chwilę zapomnieć o dobiegającej już końca najzimniejszej i zdecydowanie najbardziej nieprzyjemnej porze roku.
— Tylko pamiętaj: nie musisz być delikatny. — Słodki szept powoli wypełnił zatopioną w mroku, niewielką uliczkę. Coś jednak w tym subtelnym, kobiecym głosie, cicho odbijającym się od zbudowanych z poszarzałych już cegieł ścian kamienic, było niepokojącego. Jakaś ledwo słyszalna, złowroga nuta towarzyszyła temu melodyjnemu dźwiękowi.
Otuloną cieniem twarz właścicielki owego czarującego głosu zdobił delikatny uśmiech, ukazujący rząd śnieżnobiałych zębów. Gdzieś w głębi jej jasnych oczu, otoczonych kurtyną długich, czarnych rzęs, zalśniły nieśmiałe i lekko przy tym złowróżbne iskierki szaleństwa.
Stojący naprzeciw niej mężczyzna w kwiecie wieku przyglądał się swej towarzyszce badawczo, mrużąc przy tym lekko swoje zdrowe, lewe oko, otoczone delikatnymi, płytkimi zmarszczkami. Tuż za długim, orlim nosem na jego twarzy malowała się podłużna blizna, przecinająca prawe oko, które w rzeczywistości tworzyła jedynie proteza, zastępującą mu dawno stracony narząd. Trzydziestopięciolatek nerwowo, drżącą dłonią przeczesał swoje ciemnobrązowe, miejscami siwiejące już włosy. Za wszelką cenę próbował nie ulec niezwykłemu urokowi osobistemu swojego mocodawcy, o którym w przestępczym półświatku krążyły niemal legendy. Mężczyzna musiał przyznać, że większość z nich okazała się prawdą.
Bowiem znajdująca się tuż przed nim kobieta, znana w swej branży jako Stella Verity, należała do najbardziej błyskotliwych oszustów działających na przestrzeni ostatnich dwudziestu paru lat. Jednocześnie była wyjątkowo ujmującą kobietą, niezwykle piękną, a zarazem nieprzeciętnie inteligentną. Otaczająca ją aura tajemniczości dodawała jej dodatkowej pikanterii. Mimo wszystko była dość młoda i, zdawać by się mogło, niezbyt doświadczona. Tym niemniej oferta przez nią zaproponowana stanowiła dość duże wyróżnienie dla dotąd niezbyt docenianego kryminalisty.
— Czyli umowa stoi? — Krótkie, acz zasadnicze pytanie przedarło się przez nocną ciszę, dotąd zakłócaną jedynie oddechami kryjącej się w uliczce dwójki ludzi.
Kobieta skwitowała swoją wypowiedź kolejnym już tego wieczoru czarującym uśmiechem, przez który jej towarzysz musiał jeszcze bardziej skupić się na skonstruowaniu sensownej odpowiedzi na postawione przez nią pytanie. Po chwili namysłu wreszcie zdecydował się przemówić.
— Tak — odparł dość cicho, nie chcąc urwać w pół zdania.
— To świetnie, Francis — odrzekła, nie kryjąc podekscytowania i wciąż się uśmiechając.
Jej towarzysz w odpowiedzi jedynie odchrząknął, powstrzymując się przed przewróceniem oczami.
— Och, oczywiście, doktorze Jasperze Blowhole — Stella poprawiła się natychmiast rozbrajającym głosem.
— Niech moja prawdziwa tożsamość pozostanie naszą małą tajemnicą — zaproponował nieśmiało mężczyzna, przed samym sobą ukrywając fakt, jakie kobieta zrobiła na nim wrażenie.
Tymczasem jego towarzyszka przytaknęła energicznie i serdecznie mu podziękowała za pozytywne rozpatrzenie jej niecodziennej propozycji. Odwróciła się na pięcie, po czym odeszła w stronę pobliskiego przystanku autobusowego.
— Możesz zwerbować kogo tylko zechcesz i zastosować nawet najbardziej oryginalne metody, bylebyś tylko wykonał misję, którą ci powierzyłam — rzuciła jeszcze na odchodnym, zanim wsiadła do czarnego Mercedesa, który w jednej chwili zatrzymał się obok przystanku.
Auto w ciągu kilku sekund z niosącym się jeszcze echem piskiem opon zniknęło z punktu widzenia Blowhole’a. Jasper jeszcze przez moment stał otulony cieniem kamienic, wpatrując się tępo w skrzyżowanie, które wcześniej pokonał pojazd. W końcu mężczyzna wziął głęboki wdech i powoli ruszył ulicą.
Nie było dla niego istotne, gdzie podążał. Nogi same niosły go przed siebie. Blowhole wciąż nie mógł uwierzyć w to, co wydarzyło się w jego życiu w ciągu ostatnich kilku dni. Doskonale pamiętał, jak to wszystko się zaczęło. Starannie pielęgnował to drobne, acz wyraziste wspomnienie pewnej niespodziewanej, choć, wydawać by się mogło, zwyczajnej rozmowy, która dała mu szansę wprowadzić w życie plan zemsty na jego największym wrogu…

Cztery dni wcześniej...
Londyn, 25 lutego 2012 roku
Gęsta, lekko szarawa mgła, która jeszcze kilka godzin temu spowijała zatłoczone londyńskie ulice, teraz zniknęła,  jakby zmyta rzęsistymi strugami zimowego deszczu. Na chodnikach natychmiast zaroiło się od mnóstwa wielobarwnych parasoli.
Tuż za pokrytą tysiącami malutkich i błyszczących niczym drogocenne diamenty kropel szybą niewielkiej i dość skromnej londyńskiej kawiarenki siedział trzydziestopięcioletni mężczyzna. Bezwiednie obracał na bielutkim talerzyku pustą już filiżankę, będącą skromną pozostałością po zamówionym przez niego espresso, i tępo wpatrywał się w tętniący życiem świat po drugiej stronie szkła.
Świat, który był dla niego zupełnie niezrozumiały, nie posiadający jakiegokolwiek sensu w jego oczach. Jasper nigdy nie potrafił się w nim odnaleźć. Kiedy tylko wydawało mu się, że znalazł już szczęście i może dalej żyć, błogo rozkoszując się beztroską i w pełni napawając się tą niezwykłą, egzystencjalną sielanką, los dobitnie udowadniał mu, że nic nigdy nie będzie takie proste. Jednak nie tragiczne i wyjątkowo pechowe zdarzenia zniechęcały go najbardziej do szarego świata, ale to, jakiego fatum już kilkakrotnie wybierało pośrednika. A był to zawsze ten sam człowiek.
Blowhole zacisnął dość mocno dwa palce lewej ręki na malutkim i delikatnym uszku filiżanki, omal się nie zapominając. Każda myśl przywodząca mu obraz jego śmiertelnego wroga powodowała przypływ niewypowiedzianej złości, a wręcz furii. Mężczyzna nie mógł pogodzić się z faktem, że agent CIA, który był odpowiedzialny za zniszczenie mu życia, mieszkał teraz w Nowym Jorku w jednym z luksusowych, manhattańskich apartamentowców, zarabiając krocie. Bazę niemogącego związać końca z końcem doktora stanowiła tymczasem opuszczona i zapyziała hala fabryczna, wyrastająca z ziemi nieopodal wód Tamizy.
Rozmyślania Jaspera przerwało nagłe nadejście ubranej w kiczowatą bluzeczkę z logo kawiarni kelnerki. Na jej piersi pobłyskiwała srebrna plakietka z wyrytym na niej imieniem „Ashley”. Dziewczyna zgrabnie odgarnęła niesforny kosmyk lekko wypłowiałych blond włosów z czoła.
— Coś jeszcze podać? — spytała uprzejmie, a rozświetlający jej piegowatą twarz uśmiech nie miał zamiaru nigdzie się ruszać.
— Nie, dziękuję — odrzekł Blowhole dosyć chłodno.
Kelnerka nie chciała jednak tak łatwo dawać za wygraną. W jej umyśle właśnie pojawił się wspaniały plan namówienia stałego, choć niezbyt lubianego klienta na jedno z serwowanych w kawiarni tradycyjnych ciast.
— Może… — zaczęła energicznie, ale nie dane jej było skończyć nawet jednego zdania.
— Poproszę jedynie rachunek — odparł mężczyzna oschle i nieco ostrzej aniżeli przed momentem.
— Jasne — powiedziała Ashley, pozbawiona resztek rozpierającego ją przed chwilą entuzjazmu i z niewielkim grymasem na twarzy oddaliła się szybkim krokiem w stronę zaplecza.
Jasper westchnął krótko i wrócił do uważnego obserwowania świata za szybą. Starał się ograniczać kontakty z innymi ludźmi do absolutnego minimum, a ta pozornie nieśmiała dziewczyna zawsze mu to utrudniała, chcąc wymienić z introwertycznym doktorem choć kilka słów, tak jak z każdym innym klientem. Nawet mimo naturalnej w tej sytuacji niechęci do owej piegowatej dziewczyny czuł do niej odrobinę szacunku. Szacunku zrodzonego z podziwu dla jej uporu i tego, że pomimo chłodnego i dość oschłego podejścia Jaspera w stosunku do jego ewentualnych towarzyszy, ona wciąż była dla niego miła.
Lecz i te rozmyślania Blowhole’a nie miały szansy potrwać dłużej niż kilka minut. Tym razem jednakże przerwała je nie uśmiechnięta Ashley, a niezwykle hałaśliwy dzwonek wiszący tuż obok drzwi wejściowych. Jasper przeniósł zirytowane spojrzenie na owe małe wejście do nieznacznie już zapyziałego lokalu. Na jego oczach próg kawiarni żwawym krokiem przekroczył może dwudziestopięcioletni mężczyzna, pogwizdując przy tym cicho. Ubrany był w czystą, bordową koszulę, narzuconą na nią czarną, skórzaną kurtkę i ciemne dżinsy. Mimo prostoty jego stroju doskonale było widać, że jego ubrania są zdecydowanie markowe, czym mężczyzna wyróżniał się od zwyczajnych, niegrzeszących bogactwem klientów kawiarenki. Po przejściu kilku kroków niespodziewany gość zaczął się uważnie rozglądać. Wzrok jego ciemnych oczu sprawnie prześlizgiwał się pomiędzy wszystkimi stolikami, nawet tymi pustymi. Na chwilę zatrzymał się on na postaci doktora Blowhole’a. Wtedy właśnie twarz chłopaka rozświetlił szeroki uśmiech. Gołym okiem widać było, że rozpiera go niewyobrażalna wprost duma.
— Nie, nie, nie… — mruczał przez kilka sekund pod nosem Jasper, obawiając się już najgorszego.
Na jego nieszczęście w pełni spełniły się owe obawy. Młody człowiek prędko podszedł do stolika, przy którym siedział Blowhole, i bez zbędnych ceregieli zajął miejsce naprzeciw dość mocno zaniepokojonego doktora.
— Chciałbym… — rozpoczął uroczyście, jednakże i jemu, podobnie jak nieco wcześniej kelnerce, Jasper przerwał zawczasu.
— Kim ty jesteś? — zapytał agresywnie, czując, jak napinają mu się mięśnie karku. Wolał nie wdawać się w dyskusje z nieznaną mu osobą, z powodu w pełni zrozumiałej w tym przypadku obawy przed organami ścigania.
Na twarzy jego tajemniczego towarzysza zagościł wyraz triumfu i zadowolenia.
— Spokojnie, nie jestem nikim, kogo by się pan tutaj spodziewał — odparł tajemniczo i nad wyraz spokojnie.
— Wobec tego kim jesteś? — Jasper ponowił pytanie z rosnącą irytacją w głosie.
— Zwą mnie Parker — przedstawił się mężczyzna, nie mogąc powstrzymać się przed kolejnym uśmiechem. — Edwin Parker.
— I co w związku z tym? — spytał Jasper, dalej sceptycznie nastawiony do enigmatycznego towarzysza.
— Cóż… — zaczął Parker, lekko zakłopotany niezbyt kulturalną odpowiedzią Blowhole‘a — chciałem złożyć panu pewną propozycję w imieniu osoby, którą na pewno pan zna z opowieści pańskich kolegów po fachu.
Jasper uniósł delikatnie ciemną brew, podnosząc przy tym prawą dłoń i muskając dwoma palcami powieki, które ukrywały pod sobą protezę prawego oka, wykonaną własnoręcznie przez doktora. Zawsze bawiło go, że ludzi zwodził jego zwyczajny wygląd, podczas gdy on w sztucznym oku ukrywał prawdziwy arsenał.
— Chodzi o wykonanie pewnego zadania, a raczej wyeliminowanie dość poważnego problemu — kontynuował Edwin, delikatnie gładząc jasnobrązowe włosy.
Blowhole wpatrywał się w niego uporczywie, wprawiając rozmówcę w jeszcze większe zakłopotanie. Wbrew sobie bardzo zainteresował się treścią owego nietypowego zlecenia.
— Jakby to ująć… — odparł cicho i dość ostrożnie Parker, tracąc resztki pewności siebie.
Niezbyt empatyczne zachowanie doktora i bijąca od niego niechęć tak bardzo kontrastowały z charakterem Edwina i osób, którymi dotąd się otaczał, że nie był on w stanie przywyknąć do swojego zapewne przyszłego towarzysza. Udając zamyślonego, chłopak ukradkiem zerknął na zegarek.
— Szybciej… — mruknął do siebie lekko zniecierpliwiony.
— Słucham? — odezwał się zdziwiony Jasper, o dziwo dość kulturalnym tonem.
— To znaczy… — zaczął Edwin, ale, ku jego ogromnej uldze, drzwi kawiarni otworzyły się raptownie i do lokalu wmaszerowała młoda kobieta.
Poprawiła spoczywające na jej nosie ogromne, przeciwsłoneczne okulary i bez namysłu ruszyła w stronę stolika, przy którym siedzieli mężczyźni. Podczas każdego jej kroku delikatnie falujące włosy, otaczające jej smukłą twarz i przypominające kolorem płynne złoto, drżały lekko, ocierając się przy tym nieznacznie o czarny płaszcz kobiety. Zanim zdążyła ona usiąść na krześle obok Parkera, zsunęła ze smukłych, bladych palców szare, najwyraźniej zamszowe rękawiczki.
— Jestem Eve — przedstawiła się krótko, wyciągając rękę w stronę Blowhole’a.
Doktor nieśmiało odwzajemnił ten powitalny gest. Skóra tej tajemniczej kobiety wydała mu się wyjątkowo miękka i jedwabista. Jasper cicho przełknął ślinę. Nigdy nie czuł się zbyt pewnie w towarzystwie kobiet, a zwłaszcza takich kobiet. Sprytne zagranie, przebiegło mu przez myśl, zanim oprzytomniał, że powinien coś odpowiedzieć.
— Miło mi — wykrztusił z siebie, nie mogąc przyzwyczaić się jeszcze do wyglądu Eve i do spojrzenia jej jasnobrązowych oczu, w których krył się pewien magnetyzm. — Mam na imię…
— Doskonale wiem, jak się pan nazywa — przerwała mu kobieta łagodnie, uśmiechając się przy tym lekko zadziornie.
Blowhole odpowiedział jej nieznacznym uśmiechem, po czym zapadła krótka, lecz nieco krępująca cisza.
— To z jaką propozycją do mnie przyszliście? — odezwał się wreszcie Jasper, przerywając denerwujące milczenie.
Kawiarenkę wypełnił śmiech kobiety, wydawać by się mogło serdeczny, a wręcz dobrotliwy, w którym jednak dało się usłyszeć pewną starannie zatuszowaną szyderczą nutę.
— I to jest twoje pierwsze pytanie? — spytała trochę ironicznie Eve, nachylając się w stronę doktora. — Nie interesuje cię bardziej od kogo owa propozycja pochodzi? — drążyła dalej.
Blowhole wzniósł oczy ku niebu, przygryzając delikatnie dolną wargę. Zaczął go już irytować fakt, że jego rozmówcy cały czas unikali odpowiedzi na najbardziej oczywiste w tej sytuacji pytania. Parker, najwyraźniej dostrzegając malujące się na jego twarzy zniecierpliwienie, szepnął swej towarzyszce do ucha kilka słów. Twarz Eve wykrzywił delikatny grymas, jednak mimo tego kobieta niechętnie pokiwała głową.
— Przejdźmy zatem do rzeczy… — rozpoczęła, widocznie tracąc humor. Zwodzenie nowego było dla niej po prostu satysfakcjonującym zajęciem.
— Nareszcie — skomentował głośno Jasper, obdarzając swych towarzyszy kwaśnym uśmiechem.
Eve udała, że tego nie dostrzegła. Sięgnęła szybko do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyciągając z niej dwa pliki pięćdziesięciu pięćdziesięcio-funtowych banknotów.
— To jedynie drobna zaliczka, mająca pomóc w przekonaniu ciebie, abyś przyjął powierzone ci zlecenie — wyjaśniła, niedbale rzucając pieniądze na blat stolika.
Jasper spojrzał wielkimi oczami najpierw na pliki banknotów, a potem na siedzącą naprzeciw niego dwójkę ludzi. Z pewnością byli oni świadomi jego kłopotów finansowych, ale wciąż nie potrafił obdarzyć ich choć szczątkowym zaufaniem.
— To jedynie ułamek twojego wynagrodzenia — dorzuciła Eve, uśmiechając się szelmowsko na widok miny doktora. — Nasza pracodawczyni, znana tobie jako Stella Verity — w tym miejscu kobieta przerwała na chwilę i uważnie wpatrywała się w Blowhole’a, którego oczy jeszcze bardziej się powiększyły — chciała, abyś zneutralizował agenta Jeffersona, co umożliwi ci również zemszczenie się na nim.
W oczach Jaspera natychmiast pojawił się błysk, a na jego twarzy zakwitł złowrogi uśmiech. Po tym, jak usłyszał, co miało być jego zadaniem, i kto proponuje mu jego wykonanie, w jednej chwili przestał być podejrzliwym wobec towarzyszy. Tymczasem na twarzy jego rozmówczyni momentalnie zakwitł wyraz satysfakcji.
— Zakładam, że przystajesz na tę propozycję. — Przypominało to raczej stwierdzenie aniżeli pytanie.
— Oczywiście — odparł doktor wciąż jeszcze lekko oszołomiony, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.
— Świetnie — skwitowała Eve z uśmiechem, podnosząc się z krzesła. — Szczegóły omówisz z szefową za cztery dni w Kopenhadze. Więcej informacji na temat tego spotkania otrzymasz w przeciągu kilku godzin — dodała jeszcze, po czym wraz z Parkerem poderwali się z miejsc.
Obydwoje niespiesznym krokiem ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Nie minął jednak moment, a oni już opuścili kawiarnię i rozeszli się w różnych kierunkach, pozostawiając Jaspera samego z własnymi myślami i natrętną kelnerką.

2 komentarze:

  1. JEJEJEJEJEJJEJEJEJEJJEJEJEJEJEJEJEJEJJEJEJEJEJJEJEJEJEJEJJEJEJEJJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJ
    Wróciłaś! Właściwie to dla mnie nigdy nie znikłaś, ale to taki szczegół :PP
    śliczny jest ten Twój blożek, postarałaś się z szablonem!
    Prolog ciągle i niezmiennie genialny.
    Edwin! Edwin Thomas! Edwin Parker! Kooooocham!
    Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć - rozdział już cztery razy czytałam, na jego temat się wypowiedziałam...

    Wojenna gra to jest to
    nie czytał jej kto?
    Nadrobić stratę należy
    jeśli czytał - niech odświeży
    Twórczości Blackie nigdy dość
    poświadczy o tym każdy teść
    Wiwat nam Blackie!
    Terrorystka Finite

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za najdrobniejszą nawet opinię!
Każdy spam, który znajdzie się pod którymkolwiek postem, zostanie natychmiast usunięty, a jego autor — dotkliwie prześladowany.
Miejsce na jakiekolwiek reklamówki znajduje się w zakładce Informatorzy.